Bruce Dickinson - The Mandrake Project (2024)


Przyznam bez bicia, że informacja o nowym wydawnictwie solowym Dickinsona poruszyła moje metalowe serduszko, jak zresztą na pewno każdego fana Iron Maiden. "Senjutsu" było wspaniałym, epickim krążkiem, który mocno zatrząsł skostniałym heavy metalowym podwórkiem, jednak po dwóch latach brakowało nowych informacji z obozu brytyjczyków. I wtedy cały na biało wszedł Bruce...

1. Afterglow of Ragnarok - Jak zacząć to z przytupem i choć dużo tu słychać inspiracji zespołami z pierwszej fali doom metalu, jak Black Sabbath, jest ciężko i mrocznie, Bruce stara się jak może, ale nie jest w stanie ukryć, że w ostatnim czasie miał problemy z głosem. Kawał dobrego metalowego grania, ale nie znajdzie się w panteonie najlepszych utworów 2k24

2. Many Doors To Hell - Inspiracje czy już copy-pasting? Gdyby ktoś mi powiedział, że to nowy utwór Ghost, to bym mógł się tylko zastanawiać, czy nowym biskupem nie został właśnie Dickinson. Niestety, mamy tutaj wszystkie te elementy, które powodują, że Ghost jest tak bardzo hejtowany - bardzo cukierkowy i para ciężki podkład, który swoje AORowe zapędy stara się przykryć ścianą ciężkich gitar. I ta bazowa perkusja, prostszego rytmu już się nie dało wymyślić.

3. Rain on the Graves - choć refren daje radę, tak znów mam wrażenie, że gdzieś to już słyszałem i na myśl przychodzą mi dokonania Roba Zombie. Mam także ciche podejrzenie, że deklamacja w zwrotkach miała na celu pozwolenie na wokalny odpoczynek, a nie jest integralną częścią konceptu.

4. Ressurection Man - strasznie brakuje wyższych partii, głos Bruce'a jest wysilony, nie pomaga nawet środkowa część w bardzo maidenowskim stylu. To zdecydowanie najgorszy utwór na płycie, poczynając od wspomnianej wokalnej katastrofy, poprzez poplątanie z pomieszaniem w kwestii muzycznej - raz mamy do czynienia z hołdem dla Strachy Na Lachy (intro), żeby później nieudolnie próbować grać doom metal, gdzie gitara brzmi strasznie płasko a i sam riff nie pozostawia po sobie żadnego wrażenia.

5. Fingers in the Wounds - Trochę lepsza forma wokalna, wysokie partie nie brzmią na tak bardzo wysilone, wciąż jednak można odnieść wrażenie jakby dni Bruce'a były policzone. Utwór zbudowany w stylu operowym, aczkolwiek brakuje w nim zapadających w pamięć momentów i ciekawych zagrań na gitarze. Mocne skojarzenia z Ironami z czasów "The Book Of Souls"

6. Eternity Has Failed - Kiedy Bruce nie jest kierowany wokalnie przez linię melodyczną i ma pełną kontrolę nad swoim śpiewem, wtedy zdecydowanie można powrócić w lata 90. Dokładnie tak działają tutaj pierwsze strofy intra. Bardzo mocny podkład spod ręki Roya, doskonale dopełnia się z energią wokalisty. To pierwszy utwór, który tak naprawdę zalśnił na tej płycie. Aha, ale w sumie to przepraszam, to przecież jest reprise utworu z płyty Maidenów..

7. Mistress Of Mercy - na szczęście nie zwalniamy tempa i wciąż jesteśmy w okolicach hard/heavy metalowych, bardzo dobry podkład, który pozwala sobie przypomnieć, jakie cuda Roy wyczyniał za czasów "Accident Of Birth" i nawet dość AORowe zagrywki, kojarzące się wręcz ze Słonecznym Patrolem, nie są w stanie tego zepsuć.

8. Face in the Mirror - z każdym kolejnym utworem mam wrażenie, jakby Bruce'a podpięli pod kroplówkę między kolejnymi sesjami w studiu. Coraz lepsza kontrola nad tembrem głosu, choć trzeba przyznać, że nieszczególnie musi się w tej kompozycji wysilać. Aczkolwiek, dobrych ballad z morałem nigdy za wiele. Akustyczny aranż zdecydowanie wznosi ten utwór na wyższy poziom, choć również nie można zapomnieć, że to nie pierwszy podobny zabieg w jego karierze i mieliśmy już do czynienia z tego typu produkcją w jego historii.

9. Shadow of the Gods - czy całkowita zmiana klimatu wyszła temu albumowi na dobre, nie da się jednoznacznie stwierdzić. Część metalowa, jak wspominałem, zasadniczo nie odkrywa koła na nowo i też wymusza mocne nadwyrężanie sił przez Bruce'a, co niestety odbija się na jakości. Kiedy jednak 3 raz pod rząd partie o większej przestrzenności pozostały ograniczone do cody, mamy do czynienia z prawdziwie diamentowymi kompozycjami. Warto z kolei wspomnieć również trójpodział klimatyczny stworzony przez sekcję rytmiczną, jest to coś pięknego - od ballady do power metalu aby na koniec stworzyć hard rockową sieczkę, chapeaux bas panowie.

10. Sonata (Immortal Beloved) - jako, że Bruce wyszedł zwycięsko z bitwy z rakiem, ten utwór w  refrenie "uderza inaczej". Nie zmienia to jednak faktu, że tworząc takiego molocha trzeba mieć na uwadze, że szczyt uwagi zazwyczaj przypada na 4-6min i w tym czasie czegoś zdecydowanie tutaj zabrakło. Spodziewał bym się epickiej walki gitar, popisów solowych Roya, dostajemy natomiast jękliwe zaśpiewy, które miały być zapewne przepełnione emocjami, ale czasami miałem wrażenie, że chyba w studio wylał się o jeden kieliszek za dużo. A potem nie dzieje się już nic - zaraz ktoś spyta, a co z finalną epicką solówką? Epicką mówisz..

***

Słuchając "Senjutsu" nie miałem ani przez chwilę wrażenia, że czas Maidenow się skończył. 3 lata później, Dickinson postawił bardzo mocny znak zapytania nad obiema iteracjami swojej kariery. Czy miał na to wpływ rak, czy też wiek, nie ma większego znaczenia. Patrząc na dokonania Saxon czy Priest w tym roku - pora odłożyć mikrofon do szafy Brucie.


Komentarze