Szorty #1

Nowy rok, nowy ja chciało by się powiedzieć - witam Was serdecznie w nowej odsłonie "Prosto z głośnika". Czy przyjdzie za tym zmiana formatu, zobaczymy, w końcu "sky is the limit" , nieprawdaż?



Steve Aoki - HiROQUEST 2: Double Helix



Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę potrafił się emocjonować muzyką z pogranicza house i dance, zapewne postukał bym się w głowę. Steve Aoki pokazuje jednak, że ten gatunek wciąż ma przede mną wiele do odkrycia, a ogrom warstw, jakie posiada jego najnowsze wydawnictwo naprawdę przytłoczyło moje bębenki. Już utwór tytułowy porywa nieprzeciętną linią basu, "Paranoia" dokłada ciekawe linie wokalne, ale najjaśniej świecą zdecydowanie covery. Choć jest to stwierdzenie nieco na wyrost, gdyż została tutaj zmieniona całkowicie linia melodyczna i zastąpiona elektronicznymi uderzeniami, gdzie "Born To Be Wild" Steppenwolf w ogóle przestało przypominać pierwowzór i stało się wręcz Skrillexowe, co chwila bawiąc się konwencją i zmieniając nastrój a "Kids" MGTM stadionowym hymnem z potężnym dropem. Smakowite.

Ocena: 74/100


Isaac Hayes - Black Moses



Nazwisko Hayes zdążyło się już przewinąć w mojej dyskografii przy okazji wydawnictwa "Hot Buttered Soul", które rzecz jasna urzekło mnie przede wszystkim "Walk On By" zsamplowanym przy okazji legendarnego "Hood Took Me Under" Compton's Most Wanted, a i samemu wykorzystującym motywy z Enio Morricone. Tym bardziej ciekawy byłem półtoragodzinnego (!) wydawnictwa spod szyldu Concord Music. I nie zawiodłem się - ciężko stwierdzić, czy to stan psychiczny czy aktualna aura pogodowa, jednak kolejne utwory poruszające mocno depresyjne tematy były jak wręcz stworzone pod przemijający dzień. Issac prowadzi swoim głosem przez meandry rozstań, złamanych serc, walki o związki, a to wszystko podlane soulowymi podkładami, które wydają się wręcz skrojone na wymiar jego wokaliz. "Nothing Takes The Place Of You" lśni jak diament, gdy tak idealnie potrafi wykorzystać dźwięki organów, aby jeszcze bardziej podkreślić ból płynący z kolejnych strof, od razu przywodząc na myśl dźwięki harmonijki u Boba Dylana. Bardzo ciekawa jest cała seria "Medley: Ike's Rap/", gdzie nawet same wprowadzenia do utworów mimo tego, że są po prostu słowem mówionym, potrafią ścisnąć za gardło. A kiedy do słowa dochodzi mocne funkowe uderzenie w "Good Love 6-9-9-6-9", naprawdę działa jak głęboki oddech po długim zanurzeniu w oceanie melancholii i smutku. Niestety, przy końcu poziom trochę spada, przede wszystkim przez miałkość podkładów, ale i w pewnym stopniu brak ciekawej artykulacji kolejnych wersów - zaczynałem się czuć jak przy słuchaniu 124464 płyty ze współczesnym R&B. Jednak jako całość - płyta jest zdecydowanie godna polecenia.


Marvin Gaye - What's Going On



Rozpoczynając z tym albumem zapoznanie z Marvinem, byłem mocno zaskoczony, że jest on oceniony lepiej niż "Let's Get It On", które to wydawnictwo zawiera najbardziej rozpoznawalny utwór w jego dyskografii. Mimo tego, "What's Goin On" zdaje się nie ustępować mu pod żadnym względem, a wręcz momentami wręcz podnosząc poprzeczkę. Muzyka jest bardzo emocjonalna, bez obaw poruszając ciężkie tematy ("Save The Children"), religię ("God Is Love") czy problemy społeczne ("Mercy Mercy Me (The Ecology)". Wszystko podane przy udziale często skręcajacych w stronę funku podkładów, które jednak potrafią dobrze przenieść ładunek emocjonalny przekazywany w kolejnych wersach. Niestety miałem wrażenie, że niekiedy podkład nie pasuje do treści, jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest "Right On", gdzie mamy do czynienia wręcz z podręcznikowym rtymem z klubu disco, a dźwięki fletu dodatkowo infantylizują kolejne strofy. I jakkolwiek uduchowiony Marvin by nie był, najlepszą formą hymnów pochwalnych jest gospel, lecz niekoniecznie walcowe, minimalistyczne utwory w stylu "Wholy Holy".


Janet Jackson - Control



Z perspektywy recenzenta, który ma przed sobą nieograniczone zasoby i możliwości poznawania muzyki z każdego gatunku, perspektywa przesłuchiwania każdego albumu od deski do deski wydaje się co najmniej niemądra. Jeśli jednak założymy, że jeśli pierwsze 2 utwory albumu miały by świadczyć o jego pełnej ocenie, to jak w przypadku debiutu Janet Jackson, można się poważnie sparzyć i zanegować swoją rzetelność. W przypadku tego wydawnictwa, ciężkie początki, bo inaczej nie da się określić "Control", gdzie Janet brzmi jakby ktoś trzymał jej pistolet przy skroni i kazał śpiewać, a podkład został stworzony na odwal się, w pewnym momencie przeistaczają się w "What Have You Done For Me Lately", który brzmi, jakby Michael stanął za jej plecami i powiedział "Nic się nie martw, bedzie dobrze" i nastąpiło nagłe odblokowanie jej ukrytego potencjału. Oczywiście, nie jest to płyta dla każdego, ponieważ funkowe podkłady z lat 80 mają jednak dość specyficzny posmak, jeśli jednak przymkniemy na nie oko i skupimy się na wokalnej prezencji Janet, tak mamy do czynienia z bardzo miękkim, soulowym wokalem, prowadzonym jednocześnie w stronę lżejszego, madonnowego brzmienia. Jak na tamten okres wydawniczy, płyta doskonale wpisała się w trendy.


Komentarze