The Game - Paisley Dreams (2024)



RYM: 2.68/214

AOTY: 60/100//313

 

Jeśli ostatni wzrost popularności miałeś ponad 8 lat temu a od tego czasu Twoje kolejne wydawnictwa nie miały zbyt dobrych wyników czy to pod względem oceny słuchaczy czy sprzedaży ("1992" RYM (2.99/5 (434 oceny)) AOTY (70/100 (95 ocen)); "DRILLMATIC Heart vs. Mind" RYM (2.46/5 (574 oceny)) AOTY (45/100 (!) (327 ocen (!!))), artysta powinnien zastanowić się nad kontynuacją kariery moim skromnym zdaniem. Game, czy może The Game (swoją drogą z tej kwestii również zrobił swoistego mema), zdaje się nie zważać na oceny słuchaczy i nadal produkuje kolejne albumy. Czy "Paisley Dreams" będzie w stanie przywrócić mu blask?


1. Backfade - mocny początek, klasyczne west coastowe bębny i bardzo dobrze położona zwrotka Game'a. Niestety momentami można mieć wrażenie ścigania się z bitem, ale nie jest to aż tak bardzo odczuwalne. Kiedy jednak na bit wchodzi Big Hit... Powiedzieć, że się z nim mija to duże niedomówienie, a i kolejne linijki zdają się wycięte z podręcznika "Jak pisać hardcore'owe wersy".

2. Paisley Dreams - bardzo dziwny mix utworu powoduje, że zwrotka jest przykryta samplem i trzeba przyznać, że ma to duży wpływ na odbiór całości kawałka. Tu na szczęście Hit potrafił położyć składne i bujające wersy (fragment o Big Pharmie, miodny).

3. P Fiction - zdecydowanie najlepszy kawałek na płycie, zgadza się tu wszystko, od flow poprzez minimalistyczny bit który, tak jak powinien, stanowi jedynie tło dla świetnej historii i mocnych wersów (Big Hit: "My dad had a heart but he was heartless.." i podsumowanie Game'a - ciary). Można się zacząć zastanawiać, co poszło nie tak w intrze?

4. Bang Freestyle - jeszcze nie opadły emocje po poprzednim kawałku, a tu niestety dostajemy obuchem w łeb pod tytułem "jak będę powtarzał co chwila to samo wyrażenie, to będzie naprawdę super". Ciężko coś tu napisać poza "Co tu się właśnie odwaliło?". Szkoda tylko niezłego bitu.

5. Cutthroat - jeśli policzyć, ile razy w ciągu jednej zwrotki Game rymuje "niggas/niggas" to aż przypomina się mem z kotem. Hit niestety też nie dokłada nic od siebie, zwrotka z generatora, ponadto brzmi, jakby musiał te wersy położyć związany kontraktem.

6. The Game Won't Stop - zdecydowanie tutaj należy zwrócić uwagę, że w końcu mamy do czynienia ze storytellingiem, który nie opiera się o stwierdzenie "jestem Bloodsem, bój się mnie, gangsta gangsta.". Ponadto ten bit, który mógłby wyjść spod ręki samego Premiera, klasyczny 90's benger.

7. Crisis - jedyna kolaboracja na przestrzeni albumu, i choć nie jest to w żadnym stopniu kawałek odkrywający nowe lądy w rapie, spełnia wszelkie przesłanki, aby pozostać na rotacji dłużej. Zabawnie czyta się wers "No Hennesy, no Blood, Crips, no enemies", mógłbym to nazwać wersem "pustym", bo nie ma żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Dom Kennedy jest odskocznią od flow pozostałej dwójki i to właściwie tyle.

8. Happy Ru Year - tutaj mamy do czynienia po prostu z nudą, żadnych zabaw flow, żaden z wersów nie zapada w pamięć. Rap bazowy do bólu (ale wersem jednak podsumuję - "Y'all don't like it, could tell cause you ain't so excited'). I warto zwrócić uwagę, że kolejny raz gospodarz jest tym słabszym ogniwem.

9. Body for Body - jeśli nie czytał bym ostatnio serii o Forstcie od Remigiusza Mroza, to zapewne nie zwrócił bym uwagi na wers "All this madness 'cause your mouth had a dime in it". Oczywiście, nie ma tu żadnego związku, ale przynajmniej dla mnie, ciekawe połączenie dwóch światów w tym momencie. Niestety, inne wersy to klasyczne strzelaniny, drive-by'e i całe ta gangsta rapowa, przemielona już na milion sposobów przewózka. Ponadto w moim odczuciu, po raz kolejny leniwe flow Game'a zmarnowało całkiem smakowity bit.

"I to już koniec, nie ma już nic", cytując Elektryczne. 29 min, 9 utworów, LP. Jest to niestety duży problem współczesnej polityki wydawniczej w Stanach, gdzie album, który nie oszukujmy się, jest EPką, może walczyć o  laury na równi z 2h kolosami, które na pewno jeszcze w tym roku zagoszczą w dyskografiach co poniektórych raperów. 

I z jednej strony, dobrze się stało, że mamy do czynienia z tak krótkim wydawnictwem. W żadnym momencie przesłuchiwania tego krążka nie miałem poczucia, że mam ochotę na więcej, że brakuje mi kolejnych zwrotek od Game'a czy Hit'a. Z drugiej, nie można odmówić obydwu panom, że mieli swoje momenty, każdy położył przynajmniej wers, który potrafi pozostać ze mną na dłużej a i same podkłady w praktycznie 60% płyty są bardzo mocne i po prostu klasycznie west coastowe.

Ciężko jednak przejść do porządku dziennego nad dziwnym slow-flow dziadka The Game'a, brakiem emocji w kolejnych strofach, Big Hit'em, który brzmi momentami jak uczniak, który ma okazję zrobić coś razem ze swoim idolem i usilnie próbuje mu się przypodobać, co niestety słychać w "gangsterskich" opowieściach z jego strony. Nie zapominając również o gubieniu czy gonieniu flow przez obu.

Początek 2024 nie zachwyca, ale i sam osobiście podchodziłem do tego krążka z dużą rezerwą. Są tu momenty, w których możemy się poczuć jak za czasów Documentary, ale niestety, wiek i zmęczenie materiału robią swoje. Game stoi już jedną nogą w kolejce po zasiłek emerytalny.

MXp - RYM 1.66/5 AOTY 33/100

Komentarze