U.D.O. - Game Over (2021) vs. Accept - Too Mean To Die (2021)

Ladies and gentleman, witamy na tegorocznym pojedynku tytanów niemieckiego heavy metalu! Rozsiądźcie się wygodnie i załóżcie przygotowane słuchawki. W lewym narożniku Accept, pochodzący z Solingen, założony w roku 1976, w prawym narożniku U.D.O. utworzony przez ich byłego wokalistę w roku 1987. Kto z tych legend okaże się lepszą w roku pańskim 2021? Kto  zapewni Nam więcej rozrywki? Nie przedłużajmy i dajmy im się porwać! Walka!

Kiedy Udo odszedł z Accept ich wydawnictwa nabrały sinusoidalnego efektu. Choć mógłbym przyznać, że nawet takie stwierdzenie jest mocno na wyrost, ponieważ trzy kolejne albumy stanowiły naprawdę słabą próbę utrzymania się na powierzchni. Kilka dobrych singli na krzyż, paskudne flirty z AOR i popem (choć na przykład "Stand 4 What U R" uznaję za całkiem przyjemną odskocznię od klasycznego ciężaru tego zespołu), które spowodowały, że naprawdę ciężko mi się było pozytywnie nastawić na ich kolejne wydawnictwa. 

Ten etap trwał aż do roku 2009, kiedy dla zespołu nadeszło zbawienie - Mark Tornillo. Jego wokal idealnie wpasował się w klimat zespołu, bo nie ukrywajmy, był bliski momentami wokalizom Udo. Od tego czasu mamy do czynienia z niezmiennie wysokim poziomem zarówno wokalnym jak i instrumentalnym i znów mogę oczekiwać niecierpliwie na zapowiedzi nowych wydawnictw. W tym czasie U.D.O. stworzyło swoją niszę na rynku, choć może i tutaj używam niepoprawnego określenia, prędzej weszło na rynek razem z futryną. Osobiście wolę jednak zazwyczaj cięższy, bardziej heavy metalowy klimat kreowany przez Accept niż hard rockowy i melodyjny spod znaku U.D.O.

Pierwszy raz od dłuższego czasu obydwa zespoły zdecydowały się na wydanie albumów w tym samym roku. Z mojej perspektywy, to przede wszystkim, zachęta do napisania niniejszego tekstu, a też możliwość sprawdzenia aktualnej formy w odstępie zaledwie paru miesięcy, dzięki czemu nie powinny wystąpić jakieś sytuacje pośrednie, które mogły wpłynąć na proces twórczy obydwu grup i go zaburzyć.

Słuchając Accept w styczniu tego roku miałem nieodparte uczucie, że pomimo  zachowania wszelkich elementów klasycznego brzmienia, drapieżnych wokali, potężnych refrenów i wspaniałych riffów dostajemy po raz kolejny ten sam krążek. Słysząc wokal Marka na zaprezentowanych podkładach nie miałem do czynienia z Accept, miałem do czynienia z Mark Tonnilo's "Accept". Zespół wydaje się nie móc odejść od stylu, który został przygotowany na potrzeby "Blood Of The Nations" i jest z nami od tych 11 lat. 

I chciałem tutaj zacząć wymieniać te słabe elementy, które spowodowały, że do niektórych utworów z tego albumu nie chcę wracać, ale... po odpaleniu tej płyty ponownie w całości po tych 11 miesiącach, wskoczyły od razu na mój "hype train" i tam pozostaną. Cóż, przynajmniej nie wszystkie, bo wobec "Symphony Of Pain" wciąż mam wrażenie, że niepotrzebnie umieszczony w refrenie patos i nałożone warstwy wokalne strasznie psują odbiór tego utworu, a "How Do We Sleep Tonight" po prostu brakuje pazura.

Ale, ale, skupiam się nad Accept, a to przecież recenzja U.D.O., wróćmy więc na właściwe tory. "Fear Detector" już od pierwszych dźwięków głównego riffu przenosi Nas w przeszłość, w okolice "Balls To The Wall". Świetne brzmienie, choć nie czuję się do końca przekonany ujęciem refrenu, zdaje się ono być całkowicie wyłączone z głównej linii melodyjnej. I od razu możemy wyczuć różnicę, którą wspomniałem w poprzednich akapitach - Accept dąży w stronę Kreatora, U.D.O. unika tych thrashowych ścieżek, skręcając raczej w stronę ballad. I jest to ich zdecydowanym atutem, kreowanie klimatu bardziej nostalgicznego, skłaniającego do przemyśleń, brzmienia molowego zamiast pokazywania ciężkich i morderczych riffów. Kiedy wsłuchamy się w riffy i porównamy je z ostatnimi wydawnictwami, można odnieść wrażenie, że tempo zdecydowanie wzrosło i z tego tytułu możemy mówić z kolei o podobieństwach do tegorocznych Accept. Gdyby ktoś pierwszy raz puścił mi "I See Red" i zapytał, jaki to zespół gra, bez podania szczegółów, to poza rozpoznaniem Dirkschneidera po wokalu ciężko było by mi wskazać, kto z tej dwójki jest twórcą a co jeszcze lepsze, z którego roku jest to wydawnictwo. Bo po raz kolejny przenosimy się do lat 80. i są to przenosiny zdecydowane przyjemne.

"Game Over" jest jak ta "skrzynka pamięci", zakopywana przez dzieciaki w lesie, żeby po nastu latach ktoś ją odnalazł i przypomniał sobie, jak to kiedyś było. Kolejne utwory są hołdem dla różnych okresów twórczości i to zarówno Accept jak i U.D.O. Ba, można tu usłyszeć echa AC/DC, choć w przypadku Udo nie jest to szczególna nowość. Kolejne utwory wchodzą w głowę z taką łatwością, że nawet nie wiadomo, kiedy mija ta godzina odtwarzania i chce się więcej. Udo może nie odkrył koła na nowo, ale na aktualnej robocie zna się jak mało kto.

To już ostatnie minuty dzisiejszego wieczoru. Obydwaj walczący zmęczeni, ale wciąż głodni sławy i osiągniecia najwyższych laurów. Kto z nich sięgnie po mistrzowski pas?

Zarówno Accept jak i U.D.O. są niesamowicie stabilni w wydawaniu albumów, które w heavy metalowym świecie będą miały wysoką pozycję. Pomimo wielu lat na karku, młodzi pretendenci wciąż powinni się wiele nauczyć na temat kreowania klimatu i riffów od tych "dinozaurów". Nie zmienia to jednak zasadniczego faktu - U.D.O. eksperymentuje, Accept trzyma się sprawdzonej formuły i nic więcej im nie potrzeba do szczęścia. Do szczęścia potrzeba więcej jednak słuchaczowi jak ja, który z kolejnymi albumami coraz wyżej podnosi brew w oczekiwaniu na jakikolwiek zaskakujący element. I U.D.O. to zapewnia - jadowite "Steelfactory", eksperyment z orkiestrą symfoniczną na "We Are One", powrót do najlepszych czasów z "Game Over". Zmiana, zmiana i jeszcze raz zmiana. Tak powinno się pracować nad albumem, kiedy ma się ponad 50 lat doświadczenia scenicznego.

Komentarze