George Ezra - Staying At Tamara's (2018)


Czy w przypadku płyt z szeroko pojętej muzyki pop należy skupiać się nad brzmieniem poszczególnych partii instrumentów, aspektami wokalnymi prezentowanymi przez wykonawcę w kolejnych utworach? W 90% przypadków zdaje się to mijać z celem, gdyż stworzenie muzyki do rozgłośni radiowej nie ma na celu promocji artyzmu, tylko zdobycia szerokiego grona słuchaczy i wkręcenia danego utworu jak śruby w głowę słuchacza, licząc, że przy okazji zainteresuje się również krążkiem. Dlatego poszczególne kawałki można usłyszeć 10-15 razy na dzień na danej stacji.

Oczywiście nie można zapominać, że i tam można utrafić diamenty. Jak na przykład Lana Del Rey, której "Summertime Sadness" po prostu zaczynało przypominać utwór z Guantanamo, gdyż słychać go było wszędzie - w sklepach, w rozgłośniach i telewizji. Kiedy jednak szczyt popularności przeminął, a Lana wydała "NFR!", mój odbiór zdecydowanie się zmienił. Teraz, ze swoim ciepłym, głębokim wokalem stała się jedną z moich ulubionych wokalistek. 

Podobny casus miałem z bohaterem tej recenzji, gdy początkowo sądziłem, że Ezra to czarnoskóry wokalista gospel, który po 50 latach przebija się do społecznej świadomości. Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się prawdy. Niestety, "Wanted On Voyage" nie miało do zaoferowania wiele więcej ponad świetne single. Później obóz George'a umilkł.

Dziś, po 6 latach, słucham jego najnowszego albumu i wiem, że nie stracił nic ze swojej magii, która potrafiła mnie przyciągnąć do niego w przeszłości. Znów ten niesamowity wokal wwierca mi się w uszy i pozostawia to niesamowicie przyjemne mrowienie nieprzeciętności. Po raz kolejny mamy do czynienia z niejednym hymnem, który powoduje bezwolne tuptanie stopą do rytmu. Po raz kolejny doskonale wykorzystuje brzmienia chórków i płynne przechodzi od rocka do popu, co powoduje, że każdy z utworów ma swój niepowtarzalny klimat i zostaje ze słuchaczem na dłużej.

Nie spodziewałem się, że ten album będzie miał aż tak dużo dobrych momentów. Po pierwsze, moje nastawienie iż jest to mimo wszystko "tylko" album popowy spowodowało, że przyjąłem założenie ogromu brzmień komercjalnych i pozbawionych głębi. W ostateczności, jest to "produkt" - w kolejnych utworach George nie sili się na zostanie drugim Bobem Dylanem ("I'll be ridin' shotgun underneath the hot sun/Feelin' like someone"), ale głębia utworów jest wciąż wyższa niż w przypadku współczesnego popu spod znaku chociażby Cardi B, czy 90% sceny trap. Ale czy ktoś w sumie od George'a oczekuje liryków? Prędzej elvisowskiego wajbu jak w "Paradise". A tego typu momentów jest tutaj naprawdę ogrom.

Jedynym zarzutem wobec tego krążka może być właściwie jego zbytnia pozytywność. Gdzie podziały się piękne mroczne elementy jak w "Did You See The Rain?". Ten utwór był naprawdę jednym z diamentów poprzedniego wydawnictwa. Tutaj można tak powiedzieć ewentualnie o "Saviour", który jest po prostu utworem o trudniejszym wydźwięku niż reszta płyty, jednak nie niesie ze sobą takich pokładów negatywnych emocji co poprzednik. Nie zapominam jednak, że minęło 6 lat od tamtego albumu. Zapewne w życiu Ezry nastąpiły zmiany, być może pozytywne, może negatywne, jednak biorąc pod uwagę wydźwięk tego wydawnictwa stawiam na opcję pierwszą. 

George Ezra nie zmienił się tak bardzo. Gdzieś wyczytałem, że przestał silić się na bycie fuzją Elvisa i Casha i jest to jak najbardziej słuszna opinia. Kolejną powinno być, że jeśli nie masz nic do powiedzenia na krążku to go nie wydajesz. Ezra nie uzyskał odpowiednio pozytywnego odbioru "Wanted.." więc wrócił do podziemia, rozpoczął ewaluację swoich błędów i wrócił silniejszy, dojrzalszy i przede wszystkim wrócił na własnych warunkach, bez odwołań do klasyków. Chapeaux bas.


Komentarze

  1. Ezrę niedawno pokazał mi mój chłopak. Raczej unikam popu, bo, jak wspomniałeś, często nie ma dużo do zaoferowania poza wpadającym w głowę beatem. Do Georga przyciąga mnie jego wokal. Jednak nie jestem pewna, czy album pojawi się w mojej kolekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ezra tym albumem pokazał, że klątwa drugiego albumu może zostać przełamana. A jego nieprzeciętny wokal to zdecydowanie spory atut, dość rzadki w tym gatunku. A jeśli już to po damskiej stronie vide wspomniana Del Rey. Polecam.

      Usuń

Prześlij komentarz