Best Five - Rap

5. Flatbush Zombies - Vacation In Hell



"Headstone". To jeden z tych utworów, które zapiszą się złotymi zgłoskami w historii rapu, i to nie tylko ze względu na bycie jednym z najlepszych tribute tracków, ale również przez niesamowicie gęsty bit i mroczny teledysk. Cały krążek brzmi jak wyrwany z trzewi śmierci czym buduje niesamowite napięcie w słuchaczu. Pomagają w tym piękne, minimalistyczne bity, w których pierwsze skrzypce gra linia basu a nie wywijasy producenta na linii melodycznej. Michy, Erick i Zombie brzmią jak grabarze, którzy w kolejnych utworach wykopują kolejne groby w których pogrzebią swoich słuchaczy. I wszystko by było wspaniale, gdyby nie jeden dość poważny zarzut który mam wobec tego krążka - monotonia. Niestety Erick nie popisał się z różnorodnością podkładów i czasem łapałem się na sprawdzaniu, czy to aby na pewno już kolejny utwór na płycie. Ciężko jednak nie oddać triu, że stworzyli najcięższy i najmniej radosny krążek w rapie od czasów szczytowej popularności Dope D.O.D.



4. PRO8L3M - Ground Zero



PRO8L3M - czyli już trzecie moje stwierdzenie na cztery podsumowania, że to zespół do którego musiałem się długo przekonywać - ale gdy w końcu poczułem offbeat z nawijki Oskara odkryłem prawdziwą głębię jego tekstów. Prawda jest taka, że współcześnie mało jest w tym kraju tak zdolnych storytellerów jak wokal tego duetu. Nie mniej jednak znaczący jest Steez, czyli strona producencka - piękne, industrialowe podkłady dopełniające to doznanie jakim jest odsłuchiwanie kolejnych kawałków z tego krążka. Bo kto by potrafił opowiedzieć o zwykłej przejażdżce w taki sposób, że aż chcesz walnąć obsługującego na stacji? Albo rzucił jedną z najlepszych wersów w tym roku czyli "Ścinam przez żaluzje na okolice/Ona milczy głośniej niż krzyczę/Chcę ją lekko musnąć w policzek/Zostawia mnie a obok ciszę". Albo całe "Magnolie", które brzmią jak krzyk skrzywdzonego człowieka i pomimo spokojnej nawijki Oskara w połączeniu z demonicznym bitem Steeza czuć ten kawałek każdym nerwem? Jest to naprawdę dobry krążek, jednak niestety, tak niska pozycja w podsumowaniu ma swoje uzasadnienie - skity. Są to najczęściej urywki rozmów, które w moim odczuciu całkowicie wybijają z imersji tworzonej przez kolejne kawałki. Gdyby nie to, płyta stanowiła by perfekcję jak poprzednik sprzed 2 lat czyli "PROBL3M". A tak jest nieco za długa i nie trzyma w napięciu cały czas, a to uniemożliwia zajęcie jej miejsca w top 3.



3. TenTypMes - Rapersampler



Pojawienie się tej płyty w zestawieniu na pewno wywoła krzyk części środowiska (pozdro slg), jednak osobiście czuję tutaj Mesa z okresu "Zapisków Typa". Od momentu gdy na YouTube wjechał "pogrzeb" Mesa wiedziałem, że ta płyta nie będzie słaba. Choć osobiście doceniam krążki takie jak AŁA. choć zostały one uznane za zaprzedanie i przerost formy nad treścią. dla mnie to po prostu zabawa z twórczością, a persona na poziomie Mesa może sobie na to pozwolić. Wracając jednak do najnowszego dzieła, te zabawy są tu jak najbardziej kontynuowane. Czy to pod postacią ciekawych bitów ("Krzyczał Na Synka", "Nie Bądź Kurwą") czy to nawijki ("Wyględów", "Rudy Kurniawan"). Słychać tu też sporo odwołań do "Trzeba Było.." czyli najlepszej płyty Mesa po 2011. A nawet odwołania do poprzedniego bohatera tej recki ("Po Tę Tu") i doskonałe featy (Justyna Święs!). Polecam każdemu fanowi Mesa, który odbił się po AŁA. - nie pożałujecie.



2. Kanye West - Ye



Ikona, wariat, legendarny raper, producent, najbardziej samolubny człowiek w amerykańskiej popkulturze - wszystkie te przydomki są zamknięte w jednym człowieku. Kanye West. Chyba nie ma osoby, która nie słyszała tego nazwiska. Ale zapewne są osoby, które nie słyszały jego najnowszego albumu. Który to album ciężko sklasyfikować nawet jako rap - to alternatywny rock, to heavy metal, to spoken word, to w końcu popierdolenie w stylu Death Grips. To obraz pokazujący zmagania z chorobą dwubiegunową (choć nadal się zastanawiam, czy to nie jest po prostu wygodne wytłumaczenie dla ciągłego odwalania maniany na twitterze), to najlepszy album pop i najgorszy prezent dla jego przeciwników, gdyż wgniata ich w ziemię z siłą, jaką miał na "Watch The Throne". To w końcu Kanye jakiego można kochać lub nienawidzić, jednak jednego nie można mu odmówić - stał się legendą za życia i on już po prostu nic nie musi.



1. Bonson - Postanawia Umrzeć



Numer jeden mógł być w tym roku tylko jeden - Bons i jego wyplute wnętrzności, przepalone szlugami i przepite hektolitrami alkoholi, wyplute na 12 utworów. Ciężko pisać o tym albumie, gdyż nie ma słów, którymi można by go określić aby oddać siłę jego oddziaływania na słuchacza. Posłuchajcie wejścia po zmianie bitu w "Pozorach" i pomyślcie kiedy ostatni raz któryś raper wywrzeszczał Wam swój ból w twarz w taki sposób. Sprawdźcie "W Dół", i poczujcie tą różnicę w bicie i wersach. Dajcie się porwać Romie w "Martwym Królu" i poznajcie historię Bonsa z rapem. Albo potrójną historię współdzieloną z Flojdem i KPSN-em. Na tym albumie nawet tak niepopularne w środowisku nazwiska jak Cywinsky i Łuszy dali radę. A może chcecie opowieści o rodzicach? "Chcesz Mnie Poznać". A może cyk cyk cykacze? Widzimy się w "Rano". A teraz już Wam nie przeszkadzam, posłuchajcie sobie spokojnie.




Komentarze