Greta Van Fleet - Anthem Of The Peaceful Army (2018)


Czwórka młodych chłopaków z Michigan przebojem wdarła się na listy przebojów, odkurzając brzmienie Led Zeppelin i uzyskując błogosławieństwo samego Roberta Planta. Czy na pełnoprawnym debiucie odmienili oblicze sceny muzycznej?

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Ich pierwsze wydawnictwo, epka "From The Fires", w dłuższym okresie czasu pokazała, że odtwórstwo może być przyjemne. Niestety, oprócz odwoływania się do klasyki rocka, posiadali niewiele więcej atutów. Wokalista brzmiał jak Plant, muzyka była mocno nacechowana grą legend, ale nie można było stwierdzić, że stanowi jakiekolwiek odkrycie na współczesnej scenie. Przecież odkurzanie klasyków stało się praktycznie normą, istnieje wiele zespołów, które podążają tą ścieżką z dużymi sukcesami by wspomnieć La Chinga czy The Vintage Caravan. 


Co z tego, kiedy jednocześnie słysząc w radiu usłyszałem "When The Curtain Falls", noga sama zaczęła tupać do rytmu i poczułem się jak moi rodzice blisko 40 lat temu, kiedy na scenę nieśmiało wkraczali Zeppelini. Jednego na pewno nie można chłopakom odmówić - chwytliwość ich utworów jest zaraźliwa. Ważne jest, aby wspomnieć, jak szybko z zespołu garażowego przerodzili się w mesjasza nowej-fali hard rocka. Od chłopaków z garażu przeszli wprost na sceny najważniejszych amerykańskich klubów. Pytanie brzmi, czy nie spowoduje to szybkiej komercjalizacji przedsięwzięcia. Innymi słowy, sodowa może już puszczać bąbelki. Ale skąd właściwie wzięła się ta popularność? Sprawa jest bajecznie prosta - w Ameryce ciężar kreowania muzyki został przeniesiony ze sceny rockowej na scenę alternatywną i hip-hopową. Nikt nie kręci większych liczb, a w tym kraju najbardziej prawdziwe zdaje się stwierdzenie, że "rock is dead". Niestety, można przyjąć, że największą grupę odbiorców stanowią młodzi ludzie, dla których takie brzmienie jest "odkryciem" (sic!), a Greta jest naprawdę świeża i takiej muzyki to jeszcze nie było. Co jednak może powiedzieć reszta, która się jednak wychowała na tym brzmieniu, lub, jak niżej podpisany, zna prekursorów od podszewki?

Chciałbym powiedzieć, że rzeczywiście, Greta pomimo silnych wzorców przemycanych w swoich utworach, potrafiła w każdym z nich przemycić pierwiastek własnej inwencji. Że płyta zasługuje na miano płyty roku i rzeczywiście amerykanie mieli rację. Może gdyby moja recenzencka siła była tak duża, że byłbym prawdziwym kreatorem opinii, to Greta zgłosiła się do mnie z walizką pieniędzy i poprosiła o jej idealizację. Niestety, jestem tylko malutkim recenzentem z Polski, i moja opinia będzie trochę bardziej dewastująca. To nie jest w żadnym stopniu płyta wytyczająca nowe ścieżki. Ba to nie jest nawet płyta, która może znaleźć pewne miejsce w tegorocznym podsumowaniu.

Zaczynamy naprawdę z wysokiego C i ogółem "Age Of Man" można uznać za naprawdę największe zaskoczenie tego krążka. To bardzo przyjemna ballada, która pomimo trwania 6 minut moim skromnym zdaniem i tak kończy się zbyt szybko. Podobne odczucia można mieć wobec singlowego "Anthem", który to utwór pokazuje lżejsze oblicze grupy z jak najlepszej strony. Osoby, które jak ja interesowały się kolejnymi doniesieniami ze studia nagraniowego zapewne docenią również pozostałe single zaprezentowane przez ostatnie miesiące, czyli "Watching Over" i "Lover, Leaver (Taker, Believer)". Osobiście byłem zaskoczony prezentacją tak sporej liczby utworów z 11 pozycyjnej listy ostatecznego wydawnictwa, jednak zmysł Josha nie zawiódł i te utwory zostały wybrano bardzo pieczołowicie. Tutaj pojawia się jednak już pierwszy zgrzyt - na płycie pojawia się również utwór "Lover, Leaver", stanowiący z formalnego punktu widzenia część radiową wspomnianej już kompozycji i to właśnie ona gościła na listach przebojów. Czyli już na dzień dobry otrzymujemy utwór posiadający swoją wersję "reprise".

Co w takim razie z pozostałą 9? Tutaj niestety mógłbym naprawdę rozpocząć litanię narzekań, jednak postaram się ograniczyć do faktów. A fakty są takie, że pomijając dobrze dobrane single, pozostajemy z czwórką utworów, które właściwie mogły by się nie pojawić na tym wydawnictwie i nie była by to wielka strata. "The Cold Wind" rozpoczyna się przyjemnym riffem i właściwie jest on głównym nośnikiem przyjemności w tym utworze. Stanowi on poza tym największą zrzynkę z twórczości Planta i spółki na całej płycie. I choć nie jest on utworem zmuszającym do wciśnięcia "next" w odtwarzaczu, tak nie wnosi nic, czego nie słyszeli byśmy już w wykonaniu innych zespołów. "You're The One" to kolejna ballada, które zresztą w moim odczuciu zostały wrzucone na płytę na siłę, celem pokazania także lżejszego oblicza wokalu Kiszki. Tym razem czuć tutaj echa zeszłorocznego "Carry Fire" Roberta i jeśli nie był bym świadomy istnienia recenzowanego zespołu stwierdził bym, że naprawdę dobrze poradzono sobie z mixem jego wysokich zaśpiewów i przywrócono mu świetność pod tym względem. Kolejnym utworem z tej czwórki jest "The New Day" i co tu dużo mówić, to najbardziej, przepraszam za wyrażenie, słodko-pierdzący utwór na płycie, lukier wręcz wylewa się z głośników. Na koniec pozostaje jeszcze "Mountain Of The Sun" wobec którego ciężko jest stwierdzić cokolwiek, po prostu kolejne sekundy mijają i nie zmieniają w żaden sposób odbioru rzeczywistości.

Wydawać by się mogło, że jeśli płyta posiada w praktyce 3 zbędne utwory to jest to doskonałe wydawnictwo. Zresztą moja ocena będzie odpowiednio wysoka, pomimo dość negatywnego wydźwięku recenzji. Jednak mój główny zarzut polega na tym, że sposób prezentacji grupy, jako odkrycia i piewców klasyki jest mocno przesadzony. Są dobrymi muzykami, ich kompozycje wpadają w ucho, wokal czasem potrafi spowodować ciarki - tylko jest to muzyka rzemieślnicza, odtwórcza i to wszystko już było. Jeśli jesteś osobą, która dopiero poznaje zespół i dzięki temu wydawnictwu zainteresuje się klasykami pokroju Led Zeppelin, Deep Purple czy Uriah Heep, możesz spokojnie dodać do oceny 0.5 pkt. Jeśli natomiast tak jak ja uważasz, że kopiuj-wklej nie jest najlepszym sposobem na kreację muzyki, możesz spokojnie ominąć to wydawnictwo a świat się nie zawali.

Ocena: 3.63/5


Komentarze