Summoning - With Doom We Come (2018)


Niech spojrzę w kalendarz - what year is it?! 2018 i nie chce być inaczej. A tutaj Summoning, doświadczeni austriaccy black metalowcy wydają album, brzmiący jak Bathory z czasów "Under The Sign...". I to nawet nie jest zarzut.



Wstęp został napisany pod wpływem kolegów po fachu, którzy zdają się być z jednej strony zafascynowani, a z drugiej nieco przerażeni obrotem spraw w przypadku tego wydawnictwa. Podkreślam, że osobiście jest to moje pierwsze zetknięcie z tą kapelą, więc nie zasypię Was subiektywnymi odczuciami względem tego krążka. Ale od początku.

Black Metal jaki jest każdy widzi - brud, śmierć, krew i szatan. Growlowany, niski wokal ma stanowić o sile nośnej gatunku, jako głos samego Belzebuba czy też któregoś z jego pomniejszych przedstawicieli. I w latach 80., kiedy to norwescy metalowcy budowali tę scenę, rzeczywiście to działało, przy udziale takich sław jak wspomniany na początku Bathory czy Immortal. Później jednak nastąpił rozkwit innych podgatunków, black stał się zbyt nieprzystępny i wyizolowany, a popisy sceniczne z "upiornymi" maskami były przyczynkiem do żartów i kpin. Dodatkowo, pojawił się sam Varg, który paląc kościół zbudował bardzo zły PR dla całej sceny. Współcześnie jednak można spokojnie mówić o jej odrodzeniu.

Osobiście z blackiem mam niedługą znajomość. Poznałem ledwie czubek góry lodowej, przy udziale Immortal czy Incantation. Jednak moim zdaniem, jeśli nie zagłębiać się w teksty, sam gatunek wydaje się interesujący i faktycznie, klimat jest jego najsilniejszą stroną. Na tym tle najnowsza płyta austriaków zdaje się podążać właściwym torem. Porównanie do Bathorego nie wynikło li jedynie z dość anachronicznego brzmienia - niełatwo momentami stwierdzić, czy to wciąż black czy jednak wpływamy na wody viking metalu. Ale z mojej perspektywy jest to tylko wisienka na torcie.

Jak jednak prezentuje się krążek? Otwarcie przy udziale "Tar-Callion" poprzez użycie techniki spoken-word wydawać by się mogło ciekawe, jednakże brakuje tam jakichkolwiek wyróżniających się elementów instrumentalnych, proste, powtarzalne melodie bardziej usypiają niż interesują. Ponadto szerokie użycie fletu, oraz brzmień syntezatorowych mocno odstrasza. "Silvertine" to zdecydowanie diament w koronie krążka. Jest tutaj najwięcej bathorowego zagubienia, czyli odejścia od czystego black metalowego brudu na rzecz większych urozmaiceń, syntezatorów i viking metalowego patosu przy zachowaniu black metalowych korzeni. Niestety, następny utwór w kolejce buduje skojarzenia z grą Nightwish, co powinno stanowić największy odstraszacz względem użycia tego typu brzmienia na krążku określanego mianem black'owego. Sytuację ratuje "Herumor", mocny i mroczny popis zespołu, z doskonałą wokalizą, gdzie po raz kolejny odejście w stronę doomowych (jakże by inaczej, biorąc pod uwagę nazwę płyty) brzmień stanowi niemały atut. Tutaj też głos zostaje oddany chórowi, co po raz kolejny przywołuje jednoznaczne skojarzenia. Niestety od tego momentu aż do ostatniego utworu, który stanowi piękne zwieńczenie tej muzycznej eskapady, zespół zlatuje po równi pochyłej. Dłużyzny, paskudne klawisze i użycie orientalizmów (sic!), odrzucają.

Niestety, nie jest to płyta wybitna w najmniejszym calu. Traktując ją stricte black metalowo, jest ona zwyczajnie słaba. Dając szansę elementom doom i viking metalowym otrzymujemy trzy warte uwagi kawałki i nieprzystającą do współczesnych standardów, sztucznie postarzoną resztę, która w mojej ocenie nie przemawia w żaden sposób do doświadczonego słuchacza. Dla ludzi z dużą dozą wolnego czasu.

Ocena: 1.87/5

Komentarze