Magnum - Lost On The Road To Eternity (2018)

Dziś w ręce wpadł mi zespół istniejący już przeszło 50 lat, z którego wcześniejszymi dokonaniami nie miałem okazji się zapoznać. Czy najnowsze dzieło tej formacji mnie do tego skutecznie zachęci?

***

Z pierwszym atutem tego wydawnictwa miałem do czynienia już przy okazji zapoznawania się z historią line-up'u zespołu. Ich wokalistą jest Bob Catley, czyli jeden z głównych muzyków sesyjnych kolektywu Avantasia, która to supergrupa jest mi bardzo bliską. Zastanawiało mnie jednak, czy we własnym zespole będzie on potrafił wznieść się na podobne wyżyny jak w przypadku projektu Sammeta. Doświadczenia niestety kierowały mnie ku solowym występom Jorna Lande, które nigdy nie stanowiły konkurencji dla efektów jego pracy w tej właśnie grupie.

Efekty współpracy widać natomiast na recenzowanym krążku, pod postacią "Lost On The Road To Eternity" gdzie wokalnie udziela się sam Sammet. Nie wyprzedzając jednak faktów - płyta stanowi w dyskografii zespołu już 20 pozycję, więc spodziewałem się ułożonego brzmienia i utworów będących kolejnymi wariacjami ustalonej z góry koncepcji. I efekt końcowy można zasadniczo podpiąć pod stwierdzenie o ustalonej koncepcji, jakkolwiek nie brakuje tu również zaskoczeń. 

Posiadałem pewne obawy odnośnie zawartości - tag AOR przy dyskografii zespołu na RYM nie dawał sporych nadziei na sukces odbioru tej płyty przeze mnie. Jednak sąsiaduje on z tagiem "hard rock", który w ostatecznym rozrachunku nie okazuje się wciśniętym na siłę. Dominują soczyste, ciężkie riffy wsparte mocnym wokalem Catleya. Niestety z drugiej strony, największa liczba tagów AOR użyta przez użytkowników także posiada swoje odzwierciedlenie w kolejnych utworach. Już pierwszy na płycie "Peaches And Cream" katuje nasze uszy słodkim, popowym brzmieniem i cukierkowym refrenem. Na szczęście z biegiem kolejnych minut płynnie przechodzimy przez rock, rock operę, hard rock a nawet zagrywki w stylu Deep Purple. Stanowi to całkiem smakowitą mieszankę. 

Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że zespół nie do końca wiedział, jak chce podejść do tej płyty. Z jednej strony kilka utworów stricte AOR-owych, z drugiej parę ballad, stadionowych hymnów i hard rockowego łupnia. Podkreśla to różnorodność ich muzycznych inspiracji, jednak nie stanowi spójnej całości w przypadku tej płyty w moim odczuciu. Zbyt szerokie zmiany nastroju, temp i wokalnych tonacji jej nie służą. 

Z jednej strony mamy takie utwory jak wspomniany "Lost..." czy "Show Me Your Hands", które to w moim odczuciu nie oddają zupełnie klimatu, jaki tworzą ich następcy. Mocno zbliżony do dokonań Pella "Storm Baby", atakujący pięknie podkręconą elektronicznie gitarą i zadziornym wokalem w refrenie, tak różnym od głównej linii melodycznej utworu spowodował, że zacząłem naprawdę wierzyć w ten krążek. Czarujący wokalnymi popisami Catleya "Welcome To The Cosmic Cabaret", stanowiący również najdłuższą i najciekawszą propozycję wydawnictwa, atakuje zmianami klimatu i ostrymi jak brzytwa zagrywkami gitarowymi, a "Without Love" pokazuje, że nawet AOR ma swoje przebłyski, proponując brzmienia zbliżone do dokonań Yes z lat 90.

Chciałbym kontynuować tę listę peanów na cześć tego wydawnictwa. Niestety, zalety stanowią zaledwie ułamek jego prawdziwej natury. Gdy skupić się nad resztą krążka, dostajemy sporą liczbę syntezatorów i kiepskich wokali, podpartych nieudolnymi chórkami, tandetnymi i pozbawionymi smaku. Przypominają się najgorsze dokonania Dokkan na tym polu, a to naprawdę bolesne porównanie. Ponadto hard rock w wersji zbliżonej do Europe z okresu "Final Countdown", który to można określić słowami: próbujemy być tak ciężcy i rockowi, ale coś nam nie wychodzi.

Sytuację szczęśliwie ratują 4 wersje live, tworzące zawartość drugiej płyty. Jest mocno, zarówno instrumentalnie jak i wokalnie, a wykonania brzmią jak prosto ze studia. Czy trzeba oczekiwać czegoś więcej od dobrej wersji live?

Czy w takim razie będę chciał zapoznać się z poprzednimi dokonaniami Magnum? Zdecydowanie tak. Czy jest to jedna z najlepszych płyt w dyskografii tego zespołu? Biorąc pod uwagę, że ocenę co najmniej o połowę podnosi płyta z wersjami live - zdecydowanie nie.

Ocena: 3.0/5



Komentarze