Mentalstorm - Mnieniema (2017)

Z rockiem progresywnym jak dotychczas w recenzjach nie było mi szczególnie po drodze. Jednak tegoroczne wydawnictwo warszawskiego bandu zmieniło co nieco moje podejście do tematu.
***
Mentalstorm to dziecko Filipa Malenty, multiinstrumentalisty z Warszawy. Jest to jego pierwsze dzieło w karierze, jednak patrząc na wydawniczy poziom ciężko nie uchylić rąbka kapelusza przed dojrzałością prezentowanej na nim muzyki. Pomimo szerokiego spektrum inspiracji, których obecność na tym krążku jest dość silnie zaznaczona, nie można mówić o prostym kopiowaniu wzorów przez nie wypracowanych. Płyta delikatnie meandruje pomiędzy muzyką metalową, rockową i psychodeliczną a słyszalne momentami wpływy indyjskie (sic!) są dodatkowym smaczkiem. Punktem wyjścia pozostaje brzmienie gitarowe, które jednak jest zrównoważone częstymi wstawkami klawiszowymi, oraz interesującymi tąpnięciami perkusji.
Na krążku przede wszystkim brakuje mi jednoznacznej tematyki muzycznej. Ciężko określić kierunek, który próbuje Nam przedstawić to wydawnictwo, jednak z drugiej strony nigdzie nie zostało ono przedstawione jako posiadające jednoznacznie zarysowaną historię. Jest tutaj mocno określony klimat, który przywodzi na myśl również lekkie post-apo, gdyż kreuje w umyśle obrazy  opuszczonego, zdemolowanego miasta. Szczególnie jest to widoczne w utworach o mniej intensywnej linii melodycznej, gdzie budowanie klimatu zostało oparte o krótkie partie solowych popisów kolejnych instrumentów ("Na mnie już czas"). Również ten utwór pokazuje, co często w muzyce progresywnej wydaje się mało klarowne, jak silny wpływ na odbiór utworu posiada sekcja rytmiczna - dla mnie osobiście właśnie perkusja najbardziej zapada w tej kompozycji w pamięć, na poły z delikatnie zarysowaną grą klawiszy. 
Najmocniejszą stroną całości krążka są fragmenty, które poruszają się po granicach sennych marzeń i psychodelicznych pejzaży. Delikatne brzdąknięcia strun, syk werbli, kojarzą się z pierwszymi nagraniami Floydów, gdzie właśnie klimat miał największe znaczenie. Jeśli już poruszyłem temat wielkich odwołań - często miałem wrażenie obcowania z  zaginionymi ścieżkami gry Jona Lorda podczas pojawiania się klawiszy. Zdaje się, że obydwa te zespoły miały spory wpływ na wybór muzycznej ścieżki Filipa. Z drugiej jednak strony, gdy nastrój zostaje nagle porzucony na rzecz fragmentów bardziej zintensyfikowanych, o większej dawce dźwięków jak w utworze "To nie ja, to on", ma się wrażenie obcowania z zupełnie innym artystą. I choć nie można odmówić talentu do poruszania się po gryfie i umiejętności obracania się również w takim stylu gry w porównaniu do głównego, bardziej wyciszonego wątku krążka, nie stanowi on na nim mocnej pozycji.
I jest to niestety jeden z bardziej problematycznych elementów przy odbiorze tej płyty - zbyt duża rozbieżność klimatów pomiędzy momentami zadumy a rockowego czadu. Z jednej strony klimat zostaje budowany przez piękną, głęboką grę basu, wspaniale "płaczące gitary", a z drugiej otrzymujemy popisy przystające bardziej do zespołów rockowych, hałaśliwe i wręcz brutalne. Najlepszym przykładem wypoziomowania tych elementów jest "Polowanie na Lucjana" - tak bliski, a jednocześnie całkowicie odmienny od poprzednika, stawiający na silną, ekspresyjną gitarę, nie ingerującą jednakże w wyciszoną i depresyjną strukturę całości kawałka. Niestety wizja artysty nie przemawia do mnie całkowicie - wydaje się, że starając się utrzymać ciężki i mroczny klimat w pewnym momencie doszedł do wniosku, że warto było by wpleść pewne urozmaicenia i zaskakujące elementy. Jednakże, wykorzystanie do tego gitary elektrycznej, ponad brzmienie basu czy klawiszy nie wyszło tej płycie na dobre. Kolejnym, niefortunnym, przykładem staje się "Sernik", gdzie w pewnym momencie liczba nałożonych na siebie dźwięków staje się tak duża, że można podciągnąć to w pewnym stopniu pod kakafonię.
W całkowitym odbiorze jednak płyta staje się dobrym reprezentantem współczesnego nurtu progresji. Unika patosu zespołów pokroju Riverside, umiejętnie dawkując napięcie, trzyma przy odbiorniku siłą nawiązań do artystów bliższych Peterowi Gabrielowi bądź wczesnym Genesis, umiejętnie łącząc zadziorność każdego z elementów składowych w całkiem przyjemną całość. Gdyby tylko zmienić proporcje wykorzystania gitary na rzecz innych, ciekawszych środków przekazu, płyta stanowiła by doskonałego przedstawiciela współczesnej progresji a tak - jest jedynie dobrze.
Ocena: 3.33/5
***
Strona zespołu na RYM: klik
Bandcamp: klik

Komentarze